Kierowca kaszlał starością. Miał na moje oko 50 lat i wypalił wiele papierosów w życiu. Ma jednak to szczęście, że mieszka w Albanii, a nie na przykład w Rumunii, czy dalekiej Syberii. Tam tacy jak on palą papierosy bez filtra, po co komu filtr w takich miejscach?
A więc jechaliśmy nocą z kaszlącym kierowcą. Anna spała. Nie rozmawialiśmy - on nie znał angielskiego, a ja greckiego. Zapytał tylko skąd jesteśmy typowym albańskim sposobem. Wymieniał nazwy państw i miał nadzieję, że zrozumiem, o co mu chodzi. Jechał do Grecji, ciekawe czy tam Albańczycy gdy kaszlą to przykrywają usta prawą dłonią.
Wysiedliśmy w Podgoricy. Miasto już prawie nie żyło. Anna odeszła kilka metrów i schowała się w cieniu wielkiej kolumny starego budynku. Rozglądałem się po okolicy nie do końca wiedząc czego szukam. Naprzeciwko w ostatnim barze siedziało kilku niedobitków oświetlonych słabą żarówką. Kilka metrów ode mnie pojawiła się nagle babuszka. Wyszła z okrągłej budki jakie często widuje na krakowskim rynku, zabrała białą foliową reklamówkę i odeszła. Jakby w ogóle jej nie było. Za to Anna wróciła wysikana i teraz mogłem spokojnie przebrać spodnie. Czekał nas spacer w poszukiwaniu najważniejszego celu podróży - jeziora ochrydzkiego.
Wybraliśmy drogę intuicyjnie i ostatecznie zabłądziliśmy. Wzdłuż nieoświetlonej asfaltowej drogi piętrzyły się dumnie wysokie wille zbudowane we włoskim stylu. Większość z nich była pusta i nieukończona. Wyglądało to jak cmentarz bogaczy, albo wysypisko hoteli. Ciekawe, co czują ludzie, którzy zamieszkują niektóre z wielkich betonowych chałup. Czy uważają się za szczęściarzy, czy też przegranych szczęściarzy?